Autobus. Ten co zawsze. Brudny, niebiesko-żółty DAF z rozsuwanymi drzwiami. Ten sam, stary kierowca z wąsem. Pogoda pod psem. Wsiadłem, skasowałem bilet. Rozejrzałem się za pustym miejscem. Problemu nie było, w końcu jest wtorek godzina czternasta.
Wybrałem dogodne miejsce. Tak blisko Ciebie. Zaraz obok. Bo Ty tam siedziałaś. Jak zawsze wpatrzona w okno. Niewidząca, jak lunatyk we śnie. Usiadłem więc obok. Ja, mały, szary człowieczek z wielkim marzeniem. Spójrz na mnie. Obdarz mnie choć jednym gestem. Ale ty siedziałaś dalej niewidząco wpatrzona w krajobrazy za szybą.
Krople deszczu spływały po Twym odbiciu, a ja chłonąłem każdy moment bliskości. Pożerałem starannie uczesane włosy. Tonąłem w głębi blondu, gdy Ty myślami byłaś daleko. Nie podałaś ręki, a ja zapadałem się coraz głębiej, umierałem. Nawet na myśli mi nie przyszło by wołać o pomoc. Chciałem umrzeć przy Tobie, moja Nieznajoma, lecz bałem się zmącić Twój spokój.
A może powinienem był krzyczeć? Może wtedy zwróciłabyś Swą uwagę na mnie? Nie! Jestem tchórzem, nie miałem odwagi. Trwałem więc obok, bez oddechu, bez ruchu. Nie chciałem Cię niepokoić. Gdyby tak zatrzymać czas, gdyby autobus nigdy nie dojechał do Twojego przystanku. Mogłabyś wtedy wpatrywać się w okno do końca świata, a ja wpatrywałbym się w Ciebie.
Trwam jednak obok i szukam dzikiej miłości, strumieni pasji, które doprowadzą nas do szaleństwa. Tak bym chciał mieć odwagę dotknąć Twych dłoni, lecz stać mnie tylko na marzenia. Zamiast szeptać Ci słowa, o jakich nie śniliśmy oboje, nic prócz milczącego pragnienia nie wydobywa się z mych ust. Ile bym dał za ten jeden, jedyny gest. O… kolejna kropla spłynęła na Twój nosek. Proszę podaj mi dłoń, nie pozwól tonąć w niepamięci.
Nigdy nie wierzyłem. Ani w bogów ani w los. Mówili mi, że nie ma ideałów. Jakże się mylili. A może specjalnie mnie okłamywali, by ukryć jej istnienie? Kłamali, by zachować Ją dla siebie. Nieznajomą, tę najpiękniejszą, tę jedyną. Tę, której czerń oczu konkuruje z najciemniejszą nocą. Jakże cudownie czarne są jej oczy.
Gdybym miał ołówek, narysował bym kreskę, połamaną, krzywą, bez ładu. Bo Twego oblicza nie mam odwagi narysować.
Niestety czas ucieka z każdym uderzeniem serca, odmierzany kroplami deszczu kapiącego na Twe odbicie. Jeden, dwa, trzy… A ja wciąż trwam obok, zahipnotyzowany widokiem i marzeniami. Zabrałbym Cię do miejsca, w którym wschodzi słońce, tylko spójrz na mnie. Obdaruj mnie jednym gestem. Proszę…
Lecz Ty po prostu wysiadłaś. Wstałaś i wyszłaś z autobusu jak co tydzień. Po prostu wyszłaś! Zostawiłaś samego pośrodku morza tęsknoty. Zostawiłaś samego. Żegnaj więc. Do następnego wtorku Nieznajoma.