Jak ja nie lubię takich gier. Jak ja nie lubię takich gier. Będę powtarzał jak mantrę. Nie lubię i koniec. Wciągająca. Z klimatem. Z dobrą grafiką i świetnym dźwiękiem. I najlepsze… Ze zrytym zakończeniem. Ale po kolei.

Na Zaginięcie Eathana Cartera napaliłem się jakiś czas temu. Kupiłem na promocji w GOG. Pograłem na laptopie z 15 min i koniec. Za słaby sprzęt. Na szczęście kompa kupiłem nowego, nie jakiś wypas, ale wystarczy do Eathana. I zagłębiłem się w opowieść. To był mój pierwszy błąd.

Gra jest wciągająca. Jak zasiadłem w sobotę pod wieczór, to siłą mnie od kompa oderwali, tylko po to bym w niedzielę wieczorem grę skończył. (Drugi błąd). Zaginięcie Eathana Cartera wciąga. I to bardzo. W błoto, z którego ciężko się wygrzebać.

Ciężki, mroczny i niepokojący klimat nie ułatwia tego zadania. Ustalmy jedno – ja nie jestem fanem kryminałów. Ba. Nawet nie lubię kryminałów. Dla mnie są nudne. Sherlock Holmes mnie nie interesował, przygodówki w tych klimatach jeszcze mniej, a kioski gdzie sprzedawali Detektywa omijałem szerokim łukiem. Tak więc żaden ze mnie znawca tematu. Mimo wszystko rozwiązanie zagadki pierwszego morderstwa sprawiło, że chciałem więcej. Połknąłem bakcyla. Poczułem w sobie Horatio Caine.

Ciekawie jednak zrobiło się potem. Jakiś dom z portalami, inkantacje i stare bóstwo zwane Uśpionym. No nie ma co – Cthulhu. Tutaj z przykrością stwierdzam, że również znawcą tematu nie jestem, ale ta jedna książka jaką przeczytałem wystarczyła, bym pokochał te klimaty.

Później już tylko brnąłem w mroczne tajemnice i chore umysły rodziny Carterów. Brnąłem i podziwiałem zarówno kunszt autorów scenariusza jak i grafików. Widoki są tak piękne. Strumień szumi, góry niemalże oddychają. Pięknie, uroczo, kontrastująco do mroku w który się zagłębiałem. Stanąłem nad wodą i czekałem, aż Pani jeziora odda mi miecz. Nic takiego się nie stało, zaś poznanie mrocznej tajemnicy nadal pozostawało przede mną. Pogodziłem się z losem. Skaziłem siebie na ciemność. Oczy widzą piękno, a dusza cierpi chcąc odejść od Uśpionego. On nie może się obudzić.

To chore. Tak. Chore. Chore by tak krótka gra, z tak ascetycznym interfejsem i tak małą ilością zdarzeń w ten sposób wpłynęła na umysł człowieka. Niepojętym dla mnie jest jak przez 90 procent czasu łażąc bez celu, szukając wskazówek, biegając tam i z powrotem, można się zatracić. Zgubić w strachu i cierpieniu, jednocześnie nie chcąc go pozostawić. Jak można bać się każdego kroku wiedząc, że w grze nie da się umrzeć? Jak można szukać kolejnej wskazówki wiedząc, że tylko przybliży nas do Uśpionego, a nie do rozwiązania. Bo rozwiązania nie ma… Nie ma!

To, jak kończy się gra i jakie piętno odbija na człowieku trzeba przeżyć samemu. Trzeba to zobaczyć i zapłakać. Z ulgi bądź przerażenia. A może z bezsilności. W każdym bądź razie trzeba, bo Uśpiony się budzi.

Młodszy wpis Starszy wpis