Oh, ożenił się nam Rasgan ożenił. A ślub był to przedni i wesele niczego sobie. Miałem napisać wcześniej tego posta, tylko czasu miałem bardzo mało. Obowiązków wcale nie jest mniej po ślubie, a wręcz odwrotnie – przybywa ich co nie miara. Tak czy siak, w kilku słowach streszczę Wam co było, bo wspomnienia mam świeże jakby to było wczoraj.

Wszem i wobec, tak dla przypomnienia oświadczam Wam, żem żonaty od 9 sierpnia 2008 roku i do wzięcia już nie jestem. W sumie to droga do tego stanu była długa i wyboista, ale po mimo krętości i zawiłości do celu dotarłem. W kwietniu 2007 roku, gdy to do główki przyszedł mi pomysł zaręczyn spędziłem trochę czasu chodząc po jubilerach i szukając pierścionka godnego mojej damy. Gdy już miałem produkt, którego bym się nie powstydził pojechałem do ukochanej z kwiatami i butelczyną whisky by się oświadczyć. Odpowiedź była szybka, prosta i jak najbardziej zadowalająca: TAK.

Później wszystko się jakoś samo potoczyło. Ustalenie terminu, załatwianie sali, orkiestry, księdza itp. Czas jakoś zleciał w bardziej lub mniej przyjemny sposób. Dłużyć to się zaczęło od 2 sierpnia. Tydzień przed weselem, po wieczorze kawalerskim zacząłem umierać z nudów i niedoczekania dnia 9 miesiąca 8. Nerwów co prawda nie było, spałem spokojnie i długo, ale brak zajęcia i ciekawych gier na kompie dobijał. Dopiero w środę mody załatwił Diablo 2, a ja kupiłem CD-Action z grą Loki. Dzięki tym wynalazkom czas leciał i sobota szybko nadeszła.

Dzień sądu

Sobota była dość ciekawym dniem, bogatym w nowe doświadczenia, ale nie nerwowym. Wstałem sobie jak co dzień o 8 rano. Zaniosłem do samochodu plecak i resztę rzeczy, które musiałem zabrać do nowego domu. Później kawa, śniadanie i szpil w Diablo 2. Staram się opanować zabójczynię. Ciekawej jak mi pójdzie gra tą postacią. Grałem już czarką na ogień, bowazonką i druidem na przemiany, ale teraz chcę kogoś kto wali z bliska.
20080809-0427-1024x1024
Pomiędzy 10 a 11 zaczęli zjeżdżać się goście, musiałem więc zakończyć grę. Gadka-szmatka i ciągłe odpowiadanie na pytanie czy się denerwuję tylko przybliżały mnie do godziny Zero. W kółko to samo, aż wreszcie wyjechaliśmy.

Podróż minęła szybko, a nowo zakupione CD Radio Inteka zdało egzamin. Człowiek dowiedział się przy okazji gdzie są aktywne fotoradary, a gdzie tajniacy swymi wehikułami patrolowali ulice. Na miejsce dotarliśmy przed godziną 15 bez żadnych udziwnień i strat. W hotelu kawa, ciasteczko i przebranie się w strój roboczy. Później krótki marsz ze świadkiem Ernestem do kwiaciarni po wiązankę ślubną i po samochód (a tak przy okazji to mówię wam, macie kasę to kupujcie BMW).

Czas tradycji

Do domu Panny Młodej wlekliśmy się chyba 7 km/h. Kierowca (bardzo miły Pan, którego pozdrawiam) poczęstował mnie Red Bulem i dobrodusznie darował czas na rozmyślenie się. Niestety chyba zawiodłem jego oczekiwania, bo pod domem Panny Młodej podjął się próby ostatecznej. Gdy zbiorowisko gapiów czekało na nas, orkiestra grała walca na sześć, a kamerzysta (psia jego mać) rozstawiał swój statyw, on czekał. Czekał i czekał, aż w końcu odwrócił się i rzekł coś w stylu: „Jeszcze mogę odjechać z piskiem opon”. Zdecydowanie odparłem, że nie trzeba i wysiadłem.

Za furtką czekała na mnie dwójka przyszłych szwagrów grając w karty. Ciekawe co chcieli w ten sposób udowodnić i osiągnąć, ale po dwóch głębszych i kilku flaszeczkach zmiękli i schowali stolik wpuszczając mnie do domu. Tam, w środku, mym oczom ukazała się najpiękniejsza, najcudowniejsza istota jaką kiedykolwiek widziałem – moja przyszła żona.

Dorotka była piękna. Ubrana w dobrze dopasowaną, bielutką jak śnieg sukienkę ślubną wyglądała niczym anioł zstępujący z niebios by mnie rozgrzeszyć. Delikatny makijaż i uśmiech rozjaśniały jej twarz. Uczesane do góry włoski uwydatniały jej smukłą szyję, którą tak uwielbiam całować. A ja? Mały, szary w garniturku nie wiedziałem co powiedzieć. Wydukałem tylko, że ładnie wygląda i odebrałem jej rękę od teścia.

Poszliśmy więc do pokoju obok, gdzie rodzice udzielili nam błogosławieństwa. Ruszyliśmy do kościoła. Pod rękę, dostojnie maszerowaliśmy w rytm muzyki granej przez kleszczowską orkiestrę. Goście weszli do kościoła, a my czekaliśmy aż ksiądz łaskawie po nas wyjdzie i rozpocznie ceremonię zaślubin. Z nabożeństwa pamiętam niewiele (jak zresztą z każdego innego). Wiem tylko, że ksiądz (a był to sam biskup) wkurzył mnie. Nie dość, że wprowadził trochę zamieszania, że mylił się nader często, to jeszcze na kazaniu zaczął coś pieprzyć o cenach mieszkań. Na szczęście nie pozostałem mu dłużny (takie już są Rasgany) i zagłuszałem go swym śpiewem. Powiem Wam jednak, że wolę z Hakimem śpiewać My Heart Will Go On niż pieśni religijne. Te są z reguły nie w mojej tonacji.

Po kościele życzenia gości i strach przed najgorszym – pierwszym tańcem.

Wesele

Sala pełna gości. Każdy z lampką szampana w ręku. Orkiestra gra, a ja, biedny Rasgan niecierpiący tańca bujam się z żoną na środku sali ku uciesze gapiów. Na szczęście sporo ćwiczyłem i nie było tak źle. Również wybór piosenki był trafny – ot takie sobie bujanie z lewej na prawo. Właściwie to nie było tak źle, a nawet lepiej niż dobrze, bo tak jak w piosence przetańczyłem z żoną całą noc. A co se bede żałował. Tańczyłem ile tylko miałem sił. Pomiędzy tańcami oczywiście coś jadłem, byłem u fotografa i rozmawiałem z gośćmi. Gadało się z tym, z tamtym i nawet nie spostrzegłem jak było jasno. Wesele się skończyło i czas do domu, do łóżka z żonką.

Oj, szczegółów nocy poślubnej wam nie zdradzę, ale między wierszami doczytajcie sobie, że była upojna. Zaś w niedzielę poprawiny były. Tutaj też nie wiele napiszę bo chwile mijały szybko, a w dodatku mogłem pić, żona obiecała zawieźć mnie do domu, więc tutaj kielonek, tam kielonek i bawimy się.

Podejrzewam, że sprzątanie sali, odwożenie samochodów i wywożenie mięsa niewiele was interesuje, prawda? Podaruję więc sobie ten temat. Jako podsumowanie wesela chciałbym bardzo serdecznie podziękować w imieniu swoim i żony wszystkim gościom. Dziękuję, że zechcieliście być z nami w ten szczególny dzień, za wspólną zabawę i w ogóle za wszystko. W szczególności zaś chciałbym podziękować rodzicom, bez których wesele by się nie odbyło. Rodzicom, którym zawdzięczamy wszystko, od życia po wychowanie. Mamy nadzieję, że was nigdy nie zawiedziemy i za waszym przykładem dożyjemy sędziwych lat w miłości i radości małżeństwa. Dziękuję.

Młodszy wpis Starszy wpis

Podobne